czwartek, 24 maja 2012

Wisniowy podstęp

Zwycięstwo.
Po kilku pruciach,mamrotaniach niecenzuralnych słów pod nosem,momentów załamań,próśb o pomocne rady itp.itd.jest.Przepiękna,subtelna,prawie pachnąca gałązka wiśni.
Haft na schemacie wydawał się prosty,a tymczasem .....Ciekawe,co będzie dalej?


Haftowałam na lnie 32 ct Permin of Copenhagen.
To była moja inicjacja hafciarska,bo na lnie haftowałam pierwszy raz.Traktuję tę gałązkę jak moją pierworodną.
Teraz będę miała trochę więcej czasu na xxx ,bo we wtorek będę miała operację kolana,a potem rehabilitacja.
Czyli będę leżeć,pachnieć i krzyżykować do woli.Ale czasy....ech:))
Pozdrawiam wiśniowo.
Ewa



czwartek, 17 maja 2012

Niteczki,niteczki.

Dziś mam dobry humor.
Misia jest dobrym człowiekiem(mężczyzni twierdzą,że" człowiek" zarezerwowany jest dla nich).Obiecała co obiecała,nasza tajemnica:)
Ja zatem spokojnie czekam,a na zachętę motylkową pokażę niteczki jakie powstały z mediolańskiego jedwabiu.Oczywiście ,to tylko informacyjnie,może jeszcze ktoś zechce dołączyć.
Jedwab,z którego powstały.

A tak po farbowaniu-dowolność wszelaka.


I moje ulubione.




Mam zamiar dziś zacząć motylka.Ciekawe ,co z tego wyniknie?
Pozdrawiam.
Ewa

niedziela, 13 maja 2012

Sok z cytryny

Dziś skończyłam wyszywanie cytrynek na kanwie Agi.Jutro wysyłam dalej.A zaraz potem zabieram się za SAL wiśniowy,bo mam ogromny apetyt na wiśnie.

Pozdrawiam cytrynowo.
Ewa

sobota, 12 maja 2012

Mimoza

Dziś byłam na targach kwiatów w Chorzowie.Lało jak z cebra,więc przyjemność średnia,ale niedostatki pogody zrekompensowała mi mimoza czyli czułek wrażliwy.Wystarczy dotknąć listki,natychmiast je stula.Co więcej jest bardzo wybredna w jakim otoczeniu stoi.Miałam już raz mimozę,3 lata temu.Pięknie sobie rosła,bez żadnego towarzystwa.Tylko Ona do podziwiania.Ale któregoś dnia postawiłam obok niej inną roślinę.Trudno to sobie wyobrazić,ale mimoza się obraziła.Stuliła listki,wyglądała tak ,jak gdyby chciała się odsunąć gdyby było to tylko możliwe.I stała taka skulona do czasu gdy zabrałam niechciane towarzystwo. No i nie myślcie sobie,że od razu się rozwinęła,nie nie.Powolutku,jak gdyby się upewniała ,że wszystko wróciło do normy.Trochę się pogubiłam,jak ją traktować,bo w niektórych fachowych książkach piszą,że to roślina jednoroczna-takie jest moje doświadczenie),w innych twierdzą,że wieloletnia.Może ktoś ma własne doświadczenia i zechce się podzielić-będzie miło.
Widok ogólny(doniczka zdobiona decoupagem)

Widok szczegółowy

A tu ze zwinietymi listkami.
Moje cytruski prawie gotowe,czekają tylko na kontury.Myślę ,że w poniedziałek będą gotowe do dalszej drogi.Przerwa w wyszywaniu wymuszona zmianą okularów z dwuogniskowych na progresywne.Muszę się nauczyć przez nie patrzeć.
No i najmilsza dla mnie rzecz-mój blog otrzymał wyróżnienie od Mirki z bloga http://niteczkiiszpileczki.blogspot.com/2012/04/wiosna-ach-to-ty.html
Bardzo Ci Mireczko dziękuję:)
Mimo deszczu za oknem życzę udanego wypoczynku i radosnego haftowania.
Ewa


niedziela, 6 maja 2012

Placek Taty Marianka

Czasem coś nieoczekiwanie wywołuje wspomnienie dzieciństwa.Wczoraj ,w warzywniaku zobaczyłam rabarbar i zalała mnie cała masa wspomnień.Kilka dorodnych kęp tego warzywa mieliśmy w ogrodzie.Zajadałam się nim mimo,że od kwasu wykrzywiało buzię..Ale z największą niecierpliwością czekałam na sobotnie popołudnie,bo właśnie wtedy Mama piekła ogromną blachę placka drożdżowego z rabarbarem.Towarzyszył temu rytuał zaniesienia gotowego ciasta do wiejskiej piekarni,a potem powrót do domu z pachnącym,jeszcze ciepłym plackiem.Pamiętam,że zawsze podskubywałam z boku upieczoną kruszonkę(tak u mnie nazywała się posypka na placku)za co nieodmiennie wysłuchiwałam pobłażliwych połajanek.Przez wiele lat placek był pieczony,przechodził wiele metamorfoz,ale zawsze jest to placek mojego dzieciństwa.Gdy Mama zachorowała tradycję kontynuował mój Tato.I muszę przyznać,że miał do tego smykałkę.Co i rusz zaskakiwał nas jakimś nowym smakiem,który pojawiał się w placku.Wciąż był to placek drożdżowy ,ale nigdy dokładnie taki sam.Nazywałam to ciasto plackiem Taty Marianka.
Więc w sobotę,gdy ten rabarbar rzucił mi się w oczy wiedziałam co będzie dalej.....
Dobrze,że się w porę zorientowałam i zrobiłam zdjęcia,bo prawie zaraz po ostygnięciu zaczął znikać.To jego dziwna przypadłość.Znika i nic ,poza upieczeniem nowego nie można z tym zrobić.

Jeśli ktoś ma ochotę,podaję przepis.Myślę,że Tato Marianek będzie zadowolony patrząc z góry na zachwycone smakiem buzie.
40 dkg mąki-ja mieszam pół na pół krupczatkę z mąką do ciast drożdżowych
3 dkg drożdży
5 łyżek cukru
1 cukier waniliowy
7,5 dkg masła
2 jajka całe i 2 żółtka
0,5 szklanki mleka.
Z drożdży,odrobiny cukru,ciepłego mleka i mąki należy zrobić zaczyn i odstawić do wyrośnięcia.
jajka z resztą cukru i szczyptą soli utrzeć na puch(można mechanicznie).Roztopić masło.przygotować rabarbar(choć można też inne owoce lub bakalie)Sparzyć małą paczkę rodzynek,otrzeć skórkę z cytryny.Gdy zaczyn wyrośnie wymieszć z jajecznym puchem,dodać resztę mąki,oprószone mąką rodzynki,roztopione masło i dokładnie wyrobić.Gotowe wyłożyć na wysmarowaną tłuszczem blachę,posypać owocami,otartą skórką z cytryny,ja posypałam jeszcze płatkami migdałów a na to wszystko kruszonka.Robi sie ją z masła,cukru i mąki w takiej proporcji,aby można było urywać małe kawałeczki i układać na placku.Piec należy przez 45 min.w piekarniku nagrzanym do 180 stopni.A potem....voila,kto pierwszy ten zje więcej.Smacznego.
I tak jakoś kulinarnie się zrobiło.
A wiosna szaleje.Najbardziej słychać ją i czuć bardzo wcześnie rano.Ptaki przekrzykują się trelami,wszystko pachnie.Szkoda,że ta wiosna tak się śpieszy.Obserwowałam jabłoń ,która kwitnie tuż za oknem.Obsypała się biało-różowym kwiatem w czwartek po południu,a w sobotę rana już była zielona.kwiaty opadły.Zaledwie dwa dni na napatrzenie się i nawąchanie.Trochę krótko.
Za to kasztany w pełni kwitnienia.Wspomnienia maturalne już Wam podaruję....
Zachwycam się majem,a krzyżyki leżą odłogiem.Ale nie mam wyrzutów sumienia,bo za tydzień świat będzie wyglądał zupełnie inaczej a ja do krzyżyków spokojnie wrócę.
Pozdrawiam majowo.
Ewa

wtorek, 1 maja 2012

Cudze chwalicie...

....swego nie znacie,stara prawda.


W sobotę byłam na wycieczce w Cieszynie.Cudne ,urokliwe miasteczko,tętniące życiem.Najbardziej popularnym drzewem jest tam magnolia.10 najpiękniejszych tworzy magnoliowy szlak.Różne odmiany magnolii w pełnym rozkwicie.Trudno oderwać oczy.
Zdązyłam w ostatniej chwili,bo już powoli zaczynają przekwitać.

Mało kto wie,że tak blisko znajduje sie mała cieszyńska Wenecja.Mieszkańcy wchodzą do domów po kładkach.Zresztą w wiekszości domy te zostały zaanektowane przez artystów,oraz restauratorów,więc można coś zjeść oglądając przy okazji dzieła młodych twórców.
I takie ciekawostki też można zobaczyć,oczywiście mając oczy szeroko otwarte.
Ciekawe,czy listy nadal tu docierają,i przed czym ma chronić ta kłódka?
A takie widoczki przenoszą w dawne czasy,echhhhhhhhhhhhhh.

A na koniec dnia pyszne lody polane ciepłym sosem malinowym.Czyli coś dla ducha i dla ciała,mniam.

W moim ogródku zakwitły tulipany.Niestety bardzo się komuś spodobały.I powędrowały z nowym posiadaczem(bo słowo właściciel nijak tu nie pasuje)w siną dal.Więc te,które pozostały mogę zaprezentować w wazonie.W nim trochę pobędą i nacieszą oczy.
Ciasteczka powędrowały do następnej hafciarki,a ja zabieram się za motylka i czekam na pierwszy czereśniowy obrazek.To będzie moja inicjacja haftu na lnie.Czuję delikatną ekscytację.

No i muszę powiedzieć,że strasznie się namęczyłam z tym postem.Nowy blogger wymaga rozszyfrowania.
Pozdrawiam serdecznie i życzę udanego wypoczynku.